Chciałabym pojechać do Norwegii i w ramach wchodzenia w kulturę, pomyślałam, że obejrzę jakiś lekki film. Wybór padł na Fatso. Pomyślałam sobie, że być może będzie to lekko głupawa komedia, coś na poziomie tych amerykańskich.
Zdałam sobie jednakże sprawę, że nie powinnam tak oceniać kina europejskiego, ponieważ popełniam w ten sposób poważny błąd. Film nie zawiódł mnie jeżeli chodzi o poczucie humoru. Przewijają się w nim dmuchane lale, i inne poprawiacze nastroju, jakich wcześniej nie widziałam, ale poza tą otoczką jest coś więcej.
Tytułowy
Rino Hanssen, koleś o nieco większych gabarytach, który zdążył się przyzwyczaić do swojej sytuacji, ba! nawet ją polubić styka się z młodziutką i śliczną lalką. Dziewczyna nie błyszczy inteligencją, a jednak udaje się jej totalnie wywrócić życie 30-latka. Zmiana jest ogromna, ale nie typowa dla podobnych gatunkowo filmów, gdzie bohater po wszelkich doświadczeniach odrzucenia jest zupełnie kimś innym, czyli wychudzonym bajerantem. Tutaj Rino pozostaje sobą, nadal się czerwieni, nadal wygląda jak wygląda, ale coś w nim pęka. I to mi się spodobało. I pomimo lekkiej niechęci do tego Grubasa, jestem w stanie odrzucic uprzedzenia i go polubić, a nawet uszanować za to, że się nie wyparł siebie, swoich potrzeb i swego ideału kobiety.
Podsumowując: kino europejskie jest łaskawsze dla tłuścioszków niż Ameryka, która ma u siebie dużą część populacji o rubensowskiej urodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie proszę o pozostawianie komentarzy krytycznie kulturalnych :)